„Dopuśćcie dziatkom iść do mnie…”

Śladem naszej publikacji: https://wirtualnewydawnictwowiwo.wordpress.com/2017/11/25/w-akwarium/

oraz komentarza Pana Pelagiusza.

Duc in altum – nie pożałujemy

Jeśli zabierać by dzieci do kościoła dopiero wtedy, gdy nabiorą używania rozumu, mogłoby się okazać, że odbieramy im możliwość zapoznania się, zaznajomienia z publicznym kultem Kościoła, „nasiąknięcia” atmosferą sacrum.

A po co odmawiać wspólnie z dzieckiem pacierz w domu? Przecież ono nie doszło jeszcze do używania rozumu, więc „nic nie rozumie”. Jakby tylko i przede wszystkim o „rozumienie” tu chodziło…

Zresztą: skąd mamy wiedzieć, co i jak dziecko Boże przeżywa podczas modlitwy publicznej Kościoła?

Rozumiemy, że łatwiej jest zostawić dziecko w domu i w wieku, powiedzmy, siedmiu lat – DOPIERO RZUCIĆ NA GŁĘBIĘ – każąc udać się do miejsca, którego młody człowiek nie zna, nie rozpoznaje jako swojego – skąd ma je znać, skoro je odeń izolowano?

Trudniej zaś zabierać dziecko od niemowlęcia do MIEJSCA, KTÓRE MA ONO ROZPOZNAĆ i w którym ma BYĆ, CZUĆ SIĘ ZNAJOMO, „JAK U SIEBIE” (choć wiadomo, że gości u Pana Boga) – i ewentualnie rozrabiające czy krzyczące wyprowadzać… i znów wracać, tłumacząc, po co i do Kogo przyszliśmy – i znów wychodzić – i karcić – i znów wracać – jako ten syn marnotrawny… Miłość, stanowczość, serdeczność i szczere słowa zdają egzamin. Dziecko naprawdę małe może uczestniczyć we Mszy czy nabożeństwie bez obaw, że zacznie zakłócać ich przebieg. Wymaga to pracy – zgoda! – ale warto.

Chyba, że naszym ideałem ma się stać to „jak było 80 czy 100 lat temu”… Włącznie z chodzeniem do Pierwszej Komunii Świętej w mundurku z obowiązkowymi krótkimi spodenkami. Galowymi, a jakże! No, chyba że jednak… W takie razie przepraszam bardzo, ale…

_______

„…a nie zakazujcie im; albowiem takowych jest królestwo Boże”. (Mk 10, 14)

Dane zjawisko może być nienormalne…

jeśli staje się zbyt powszechne, jeśli dochodzi do niego na skalę masową; poszczególne przypadki danego zjawiska mogą jednak być uzasadnione, a nawet pożądane. Na przykład: inwazja obcych (w sensie agresywnej, sztucznie wywoływanej licznej imigracji) na nasz kraj nie jest zjawiskiem pozytywnym; ale prawdopodobnie przyjazd wybranych cudzoziemców do Polski i osiedlenie się przez nich w naszej ojczyźnie stanowiłoby zjawisko pozytywne.

W obronie agresji

Widziałem kiedyś taki rysunek: dwóch ludzi; jeden stoi drugiemu za plecami, trzyma jego szyję w żelaznym uścisku i dusi. Pod rysunkiem pytanie: Co zrobiłbyś w takiej sytuacji?

****************************************************************

****************************************************************

Zazwyczaj spodziewamy się deklaracji typu: próbuję się uwolnić, następuję mu na stopę, próbuję zaatakować rękami jego twarz…

Prawie każdy stawia się automatycznie w sytuacji osoby duszonej.

Mało kto odpowie: Zaciskam uścisk, żeby ostatecznie obezwładnić przeciwnika.

Ale przecież żadne z otwierających niniejszy tekst pytań nie sugerowało, że mamy się stawiać w sytuacji duszonego. Większość z nas najwyraźniej zakłada, że ten, kto atakuje i ma po swojej stronie przewagę oraz inicjatywę, to nie ja.

Skąd bierze się taka reakcja? Chyba stąd, że daliśmy sobie wmówić, iż „każda agresja jest zła”, a ponadto, że „przemoc nigdy nie rozwiązuje żadnych problemów”. Są to po prostu łgarstwa. Czy zła jest agresywna reakcja rodzica, którego dziecko atakuje morderca? Czy zastosowanie wobec napastnika przemocy i skuteczne powstrzymanie go to nie jest rozwiązanie?

Czy to nie ze względu na wyrzeczenie się inicjatywy i swego rodzaju bojaźliwość środowiska katolickie i wolnościowe zdają się być w odwrocie?

 

O krok do przodu

Hakerzy, piraci komputerowi etc. są w pewien sposób zawsze o krok do przodu w porówaniu z tymi, którzy tworzą łamane przez nich zabezpieczenia. Złamawszy kolejną zaporę, stawiają jej twórców przed zadaniem wykoncypowania kolejnej, (przez jakiś czas) skuteczniejszej. Z drugiej strony: to twórcy zabezpieczeń niejako definiują pole, na którym łamacze kodów mogą dać popis.

 

Czy jesteśmy jeszcze w stanie wyobrazić sobie społeczeństwo, w którym to uczciwi katolicy przejmują inicjatywę i są w stanie (również z zastosowaniem agresji, jeśli trzeba) skutecznie egzekwować respektowanie Bożych przykazań? Zdaje się, że do pewnego stopnia taki właśnie ideał starano się realizować w średniowieczu… Gdzie te czasy!

 

Z życia „katolickiego” kraju

Narzekanie:

– Przez dwa dni nic nie da się kupić w sklepie…

– No tak, w sobotę „święto niepodległości”….

Nagłe olśnienie:

– Ale jest przecież niedziela!

Wtrącenie z boku:

– Niedziela to też święto…

– A jakie?

 

* W * W * W *

 

Bazar.

– Po ile ten zestaw?

– Krucyfiks po sześćdziesiąt, świeczniki po trzydzieści.

– Trochę drogo. Jeszcze się zastanowię…

– To może podkówka na szczęście?

MOJE BOJE Z TRADYCJĄ: Amerika, oh yeah!

Flagi państwowe w prezbiterium? A gdzież tak robią? W Stanach Zjednoczonych. Właściwie nieodmiennie. A zadają sobie pytania o to, co owe flagi oznaczają? Co sobą reprezentują? Jaka i czyja historia za nimi stoi?

Gdzie jak gdzie, ale w Kościele i kościele moglibyśmy chyba spodziewać się jasnego rozgraniczenia między Ojczyzną Niebieską a ziemską (a w szczególności ziemskim aparatem niesprawiedliwej przemocy, czyli… [zgadnij, Koteczku]. Katolicyzm jest ponadnarodowy z definicji.

Czegóż jednak spodziewać się po kraju, w którym (o ile dobrze pomnimy*) jeszcze w ubiegłym stuleciu wydano dla dzieci taką oto książeczkę-pomoc do mszy: taką oto, której autorzy zachęcają młodego czytelnika, aby w trakcie odmawiania przez kapłana po cichu Kanonu Rzymskiego myślał o „dzielnych amerykańskich żołnierzach”, którzy zaprowadzają na całym świecie pokój i demokrację?

Ilustracja, na której stojący w prezbiterum ksiądz sprawuje Mszę Świętą, sąsiaduje z rysunkiem przedstawiającym sunące po nieboskłonie bombowce…

_______

* Chyba jednak niedobrze pomnimy. Raczej chodziło o wezwanie do zastanowienia nad okropnościami wojny.

Co widać, a czego nie widać

Widać: Wystawę w finansowanym z ukradzionych ludziom w podatkach środków muzeum. Wspaniałe dzieła wspaniałych malarzy. Kulturę, sztukę. Artyzm.

Nie widać: Nędzy nędzarzy, których nędza bierze się również stąd, że, podobnie jak innych ludzi, ich również okradziono i przeznaczone uzyskane tym sposobem środki na „wspaniałą” wystawę.

I to są fakty. Choćby wystawa okazywała się autentycznie budującą – jej zorganizowanie oparte zostało o niesprawiedliwą przemoc i bezprawne pozbawienie właścicieli ich mienia.